W alternatywnej rzeczywistości niektórzy nadal robią sobie kpiny z dr Karola, sugerując, że trzeba mieć rozdwojenie jaźni, aby pisać książkę pod pseudonimem „Batyr”, gdzie w dawnych czasach batyrami określano sprawiedliwych i odważnych obrońców ludu. Taką alternatywną rzeczywistość tworzą jednak „inteligenci”, którzy prawdopodobnie nie przeczytali w szkole żadnej z książek Bolesława Prusa. Bo gdyby przeczytali, to wiedzieliby, że Bolesław Prus to fikcyjna postać
i pseudonim literacki Aleksandra Głowackiego.
A czy Aleksander Głowacki zachwalał książki Bolesława Prusa?
Każdy logicznie i marketingowo działający publicysta to robi, by wydać i promować swoje własne książki pisane pod pseudonimem.
Przecież dopiero po śmierci Bolesława Prusa, wszyscy się dowiedzieli, że był faktycznie Aleksandrem Głowackim i nikt nie robił z tego zbędnej sensacji.
Czy znalazłby się jednak śmiałek, który książkę o mafiozach czasów PRL i początku lat 90, pisałby pod swoim prawdziwym imieniem i nazwiskiem?
Być może tylko człowiek, który nie miałby obaw o zdrowie i życie swojej rodziny.
Dlatego stawianie zarzutu, że ktoś chroniąc rodzinę pisał pod pseudonimem i zarazem w wywiadzie telewizyjnym nie zdradzał, że jest Karolem Nawrockim jest mało inteligentne, aby nie powiedzieć, że jest głupie.
A może na pytanie dziennikarki: na jakich źródłach fikcyjny „Tadeusz Batyr” opierał swoją książkę, „Nawrocki” miał powiedzieć, że na własnych, bo jest Nawrockim?
A może miał powiedzieć, że prace naukowe Nawrockiego są nic nie warte i nie zasługują na żadną pochwałę i dlatego oparł na nich swoją książkę?
Owszem jest jedno „ale” w tej całej historii.
Bo gdy dowiedziałem się o powyższym, to przyznaję, że również byłem wielce zaskoczony, że Karol napisał właśnie taką książkę o gangsterze.
Pomyślałem sobie w pierwszej chwili – to już nie miał o kim pisać książek, tylko musiał o mafiozach?
Gdy jednak zainteresowałem się bliżej tematem, to zrozumiałam, dlaczego taką książkę napisał i jakie mechanizmy przestępczego wpływu oddziaływały na polskich polityków lat 90-tych
i dlaczego książka jest oparta na dokumentach Instytutu Pamięci Narodowej.
I na tym polega problem, że wielu ludzi się tym bliżej nie zainteresuje, tylko wyciągnie pochopne wnioski.
A inni, którzy nigdy „Lalki” nie czytali, zamiast pomyśleć logicznie, będą powielać drwiny z „Batyra”, bo być może sami są bohaterami cyklu filmów dokumentalnych: „Matura to bzdura”.